moda-na-dobre-serce

Życie różnie się układa, różnymi drogami nas wiedzie. Czasem zupełnie niespodziewanie możemy znaleźć się na zakręcie i przez moment nieuwagi stracić kontrolę, wypaść z trasy… upaść. Ciężko się wtedy podnieść, ciężko wrócić na dobry tor. Pomoc bliźnich w takiej sytuacji jest bezcenna.

Bez względu na wyznanie, poglądy polityczne, wiek czy płeć wrażliwość na los innych zawsze będzie odbierana jako coś pozytywnego, jako przejaw dobroci. Czy nie macie jednak wrażenia, że ostatnio nawet dobre serce zostało skomercjalizowane? Że poprzez odwołanie się do naszej empatii, firmy markują swoje produkty? Przyznam, że mnie od pewnego czasu taka myśl prześladuje.

Przyjrzyjmy się choćby reklamom telewizyjnym. Jeszcze parę lat temu miały one na celu promocję produktu przez wychwalenie jego jakości, skuteczności czy uniwersalności. Dziś wiele spotów reklamowych informuje nas nie o zaletach artykułu, lecz o fakcie, że 1gr. czy 1% ze sprzedaży każdego egzemplarza ze znaczkiem kotka, pieska, misia itp. będzie przeznaczony na cel charytatywny.

Na ostatnie lata przypadł prawdziwy wysyp fundacji oraz ich kampanii reklamowych, mających na celu skłonienie nas do wysłania SMS-a czy przeznaczenia 1% w rozliczeniu podatkowym. Sam pomysł takiego rodzaju pozyskiwania dotacji na szczytne cele, jakimi jest choćby pomoc niedożywionym dzieciom, pacjentom hospicjum czy zwierzętom ze schronisk, jest bez wątpienia świetny. Pytanie tylko czy zjawisko to nie rozrosło się na zbyt wielką skalę?

Wyobraźcie sobie sytuację: Piątkowy wieczór, odpoczynek, wraz z rodzinką na kanapie oglądam komedię w telewizji – świetny film, świetne humory, a tu nagle włącza się spot reklamowy i pojawia się dziewczynka bez nóżek, która z uśmiechem walczy każdego dnia by w miarę normalnie funkcjonować. W tym momencie serce ściska się w piersi, człowiek ma wyrzuty, że beztrosko śmieje się przed telewizorem, podczas gdy wiele dzieci w tym czasie zmaga się z bólem, z kalectwem, z patologią w rodzinie… Chcąc pomóc, wysyłam SMS-a, ale nie czuję się o wiele lepiej, bo przygniata mnie świadomość niesprawiedliwości tego świata. Kiedy na powrót włącza się film, mój śmiech nie jest już tak radosny.

Znajduję się na rozstaju. Z jednej strony wiem, że takim organizacjom potrzebny jest rozgłos i jak najbardziej sama popieram aktywizację osób niepełnosprawnych, sama uczestniczę w marszach oraz innych akcjach charytatywnych, zwracających uwagę społeczeństwa na dany problem. Z drugiej… czuję, że to, co zrobili specjaliści od reklamy w danym spocie jest nie w porządku. Mam przecież prawo do swojego szczęścia, do korzystania z wolnego wieczora i nie ma sensu bym brała na siebie wszystkich tragedii tego świata, bo i tak sama niewiele zrobię. Oczywiście, tu chodzi o to, by poruszyć nie serce jednostki, lecz ludzi w ogóle, ale czy naprawdę właściwym środkiem przekazu są strasznie smutne, sine oczy dziecka, patrzące na mnie z bilbordu, kiedy poruszam się po mieście?

Drogie Panie, jeśli macie problem podobny do mnie, to chcę Wam powiedzieć: nie czujmy się winne. Każdy powinien pomagać na tyle, na ile może. Życie nie jest proste i przede wszystkim powinniśmy skupić się na swoim otoczeniu, na tym czy ktoś z naszych bliskich nie potrzebuje wsparcia, skoncentrować się na pomocy, której możemy udzielić doraźnie i widzieć jej efekty. To co robią specjaliści PR, by nas poruszyć znajduje się na granicy etyki i choć faktycznie może stanowić źródło pomocy dla hospicjum czy fundacji, to efekt ten jest tylko chwilowy. Przyzwyczaimy się do tych smutnych oczu, do kalekiej dziewczynki, która z wysiłkiem porusza się o kulach… Uodpornimy się na widok cierpienia i znów będzie mowa o społecznej obojętności. Aż strach pomyśleć co specjaliści od reklamy wymyślą wtedy, by po raz kolejny poruszyć nasze serca.

A. Złotkowska